Halina Giewoń – wywiad

Mamy przyjemność przedstawić Wam autorkę tekstów, osobę kochającą szanty Halinę Giewoń. Zapraszamy do rozmowy.

 

Na wstępie chciałabym zamieścić pierwszą swoją refleksję, jaka przyszła mi do głowy, gdy dostałam zaproszenie do tej rozmowy: ,, Jak uzasadnić moje pojawienie się na łamach witryny KOCHAM SZANTY ?”

Nie jestem żeglarką, nawet nie próbowałam robić patentu. Nie zaliczam się do wspaniałego i licznego grona ludzi, dzięki którym możemy się cieszyć szantami, pieśniami kubryku i wszelkimi innymi około-wodnymi utworami.
Ale z drugiej strony jednak:

  • od ponad dwudziestu lat towarzyszę mężowi w jego mazurskich wypadach od J. Wiartel do J. Przystań. Dystans Zegrze – Pisz rzekami Narew i Pisa (229 km) przemierzyłam, a to na Venusce, a to na Jaskrze, już osiem razy. Z prądem i pod prąd. Więc może jednak przez pokładowe i podpokładowe zasiedzenie zasługuję, jeśli nie na miano majtka, to chociaż, jak sama o sobie mówię, wyedukowanego balastu.
  • kocham szanty i ich okolice. Śpiewam je głośno podczas koncertów, trochę ciszej przy ognisku i pomrukuję słuchając płyt, czy RMF Szanty.

No to chyba tu pasuję.

Od jak dawna zajmuje się Pani pisaniem tekstów? Co Panią najbardziej inspiruje?

Taki pierwszy z pełną premedytacją napisany tekst piosenki powstał, jako prezent na okrągłą rocznicę urodzin mojego męża. Chciałam, żeby dostał coś jedynego w swoim rodzaju, a jednocześnie wiążącego się z jego pasją – żeglarstwem. I tak powstało „Z pamiętnika żony mazurskiego żeglarza”.

Kilka lat temu mąż mi oświadczył, że mnie zabiera na jeziora,
że: „nowych wrażeń muszę doświadczyć” i że: „przyjemność będzie spora”.
Słońce i woda, fal kołysanie i płotek złapie kilka ton;
nic mi na pewno się nie stanie, a jeśli stanie – to tylko on.
I by wprowadzić nowicjuszkę, żeby wiedziała co i jak,
w żołnierskich słowach wykład mi zrobił,
a brzmiało to mniej więcej tak:

Ref.
Szoty to liny, co ciągną foka, a fok roluje się na sztag.
Sztag jest na dziobie i maszt trzyma, by go przy wichrze nie trafił szlag.
Od rufy achtersztag, a wanty od burt trzymają go, by stał.
Likszparą ciągniesz grota do góry, gdy mocno wypompujesz fał.
Talia do bomu jest przypięta – na bom uważaj i na głowę!
Jeszcze miecz, rumpel, płetwa steru, greting, relingi i gotowe!
(…)

To, co opisuję w tej piosence, jest prawdą i tylko prawdą…
To było w 2011 roku. W jednej piosence nie mogłam zmieścić wszystkich przez lata zgromadzonych obserwacji i refleksji. Więc zaczęły powstawać kolejne teksty, których tematy podsuwało życie Klubowe (KŻ WAT w Zegrzu), wyprawy rzekami na Wielkie Jeziora, no i przygody mazurskie – a takich pewnie każdy żeglarz ma spory zestaw w swojej pamięci. Wszystko z życia wzięte:

  • i pajączek – rezydent łódki, który zasiedlił silnik Tohatsu, ujawniający się o zmierzchu za każdym razem trochę większy.
  • i kalesony z nogawicą oberwaną – odkryte w bakiście podczas wielkich porządków.
  • i zlot na J. Bocznym – zakrapiany herbatą z prądem; zresztą, komu by się chciało ciągle parzyć herbatę…
  • i piekielna flauta, i mazurska zlewa – nie jedna, oj, nie jedna!
  • i Adaś – adept sztuki żeglarskiej niezrażony mocnymi słowami swojego mentora / bosmana, zafascynowany rzekami i żeglowaniem.
  • i wisząca na olchowym pniu kartka z prośbą o informację o zaginionym czarnym kotku z białymi łapkami.

Ta krótka lista wskazuje, że inspiracją do napisania piosenki może być wszystko – czyli samo życie. Zasłyszana fraza, scenka, która coś w duszy / sercu / głowie poruszy. Albo cały ciąg wydarzeń. Uzbierane przez lata składniki, które tylko czekają, by z nich coś uwarzyć. Niektóre teksty pisałam kilka dni. Dla innych od pomysłu do ubrania go w słowa mijały 2 – 3 lata. Takie to dziwne.

Większość moich piosenek wiąże się z wodą i żeglarstwem, ale jest też sporo mówiących o tym, co na lądzie.

Jakie jest Pani ulubione miejsce do tworzenia? W jaki sposób spisuje Pani swoje teksty? Tradycyjnie, na papierze czy od razu elektronicznie, na komputerze?

Ponieważ inspiracją może być wszystko, to i zapisywanie pomysłów może odbywać się wszędzie. I na wszystkim, co wpadnie w ręce. Tak więc zapisywałam frazy w autobusie, na łódce, w czasie podróży, podczas gotowania obiadu. A na czym? Na paragonie, bilecie, liście zakupów, w dzienniku wyprawy… Najgorzej, gdy jest pomysł, nie ma ani kawałka papieru, albo jest papier, a nie ma pisadła.
Ale jest coś, co prawie każdy i prawie zawsze, ma przy sobie – czyli telefon komórkowy. No to czasem gadam do komórki…

Kiedy tekst zaczyna się kształtować i nabiera rytmu, to zawsze zapisuję go w zeszycie. A potem poprawiam i zapisuję jeszcze raz. To, co przetrwa, trafia do komputera, drukuję – i znowu poprawiam. Trwa to tak długo, aż wszystko wskoczy na swoje miejsce. Przyklepuję. I zdarza się, że jeszcze coś zmieniam.

Czy Kuba Rosiak sam zaproponował nagranie Pani tekstów, czy to była Pani inicjatywa?

To było tak:
jak już wspomniałam, moje pływanie wiąże się Klubem Żeglarskim WAT, który to klub będzie obchodził w tym roku swoje 50-cio lecie istnienia. W jego szeregach w ciągu tych lat znaleźli się bardzo ciekawi ludzie i świetni żeglarze. Zaglądając na stronę internetową Klubu, dowiecie się więcej niż ja, sympatyczka Klubu ze stosunkowo z krótkim stażem, mogłabym opowiedzieć. Co roku na otwarcie i zamknięcie sezonu w porcie w Zegrzu odbywały się spotkania klubowiczów, ich rodzin, sympatyków (ten rok jest wyjątkowy dla wszystkich, ale mamy nadzieję, że pod koniec lata jeszcze się przy ognisku spotkamy).

Podczas jednego z takich spotkań zaśpiewałam kilka swoich tekstów. Spodobały się. Ponieważ zbliżała się 45-ta rocznica powstania Klubu, ktoś zaproponował, żeby wydać płytę zawierającą piosenki, których twórcami byli członkowie i przyjaciele KŻ WAT. Kuba Rosiak był przez długi czas członkiem Klubu, zdobył kilka nagród na festiwalu „Shanties”. Jest też twórcą własnych piosenek. Nie ma chyba żeglarza, który nie znałby na pamięć jego „Róż z Dublina”. Zapytaliśmy więc Kubę (to była moja pierwsza z nim rozmowa), czy chciałby wziąć udział w nagraniu płyty? Zgodził się i tak powstał krążek „Urzekłaś mnie, ty wodo”. Znajduje się na nim 14 piosenek autorstwa: Andrzeja Nowickiego, Krzysztofa Zubka, Kuby Rosiaka, Adama Lubusza, a wśród nich także sześć moich. Kuba Rosiak co roku w czasie sezonu żeglarskiego koncertuje na Mazurach – warto posłuchać.

Jak wyglądała Pani współpraca z zespołem Stara Kuźnia? Czy zespół poprosił o napisanie tekstów specjalnie na ich płytę?

Starą Kuźnię poznałam, jak każdy widz – bawiąc się przy ich piosenkach ze szklaneczką piwa w dłoni. Podziwiałam teksty ich piosenek, zwłaszcza Radosława Jóźwiaka, dowcipne i wyraziste.
A że członkowie zespołu to ludzie otwarci i życzliwi – zaczęła się wymiana zdań, z koncertu na koncert nieco dłuższa.

Grzegorz Ostrowski odwiedził port w Zegrzu podczas kolejnego otwarcia sezonu, posłuchał koncertu Kuby (i nie wymigał się od zaśpiewania kilku piosenek). Upłynęło parę miesięcy, aż pewnego grudniowego wieczoru 2018, zapytał, czy nie napisałabym tekstu do fajnej melodii, która mogłaby się znaleźć na najnowszej płycie zespołu? To było dla mnie coś zaskakującego i nowego. Do tej pory pisałam „dla siebie”, a tu nagle „zamówienie” do konkretnej melodii! Udało się. „Dwaj bracia” zostali życzliwie przyjęci przez zespół – i tak się zaczęło. Potem „Wyspy ze snów” i „Księżycowe tango” – i tak dołączyłam do autorów piosenek z płyty Starej Kuźni „Brać za żagle się, chłopaki”. Super uczucie.

Czy ma Pani zamiar kontynuować współpracę z zespołem Stara Kuźnia przy ich następnym projekcie?

Oczywiście. Dwie nowe piosenki już są prezentowane podczas koncertów, dwie kolejne są „rozpracowywane”, a w zapasie może jeszcze kilka. Zawsze czuję przyjemny dreszczyk, kiedy po raz pierwszy słyszę wyśpiewane to, co napisałam.

Czy planuje Pani współpracę z innymi muzykami?

Trudno mówić o planowaniu. Wciąż jestem zadziwiona tym, że ktoś chce śpiewać moje teksty,
i że słuchacze je podchwytują i też śpiewają. Ale – tak, jeśli się znajdzie ktoś, kto stwierdzi, że to, co piszę, przekonuje go, bawi, wzrusza, że może się z tym identyfikować – i chciałby śpiewać moje teksty – to, dlaczego nie? Piosenki żyją tylko wtedy, gdy się je śpiewa.

Czy myślała Pani o wydaniu swoich tekstów w formie papierowej?

Nie tylko myślałam, ale i wydałam. W maju 2018 r. wydrukowałam (w skromnym nakładzie) zbiorek „Po wietrze”, w którym znalazły się teksty „lądowe”, „wodne” oraz kilkanaście „humorałek”, czyli moich pomysłów na limeryki. Jest w tym zbiorku trochę ilustracji i parę błędów – autokorekta bywa trudniejsza, niż się wydaje…

Pani „Humorałki” świadczą o poczuciu humoru, czy jest Pani duszą towarzystwa?

Jestem przeciwieństwem duszy towarzystwa. Ale uwaga: to, że niektórzy cicho siedzą w kącie, nie świadczy o tym, że nie mają poczucia humoru. Mogą zaskoczyć. Najbardziej cenię poczucie humoru, które pozwala śmiać się z samego siebie.
A humorałki powstały dla zabawy i z ciekawości. Chciałam sprawdzić, czy limeryk pozbawiony plugawości (wg Macieja Słomczyńskiego, autora tysięcy limeryków, im bardziej są plugawe – tym lepiej), może bawić.
Sami oceńcie: (kolor pomaga uchwycić rytm, co w przypadku limeryków nie jest takie oczywiste)

DOŚWIADCZONY
Pewien juhas z samiuśkich Tatr
istny pies na kobiety i chwat
odkąd podczas halnego
babę zwiało spod niego
jak już grzeszy, to tylko pod wiatr.

Od czasu wydrukowania zbiorku powstało jeszcze kilka humorałek i kilkanaście nowych piosenek. Prezentuję je na swoim blogu: www.hazajblog.wordpress.com, opatrując zdjęciami, a czasem komentarzem dotyczącym powstawania danego tekstu.

Skąd pojawił się pomysł na nazwę bloga?

Pomysł nie jest zbyt oryginalny – to zlepek pierwszych sylab mojego imienia i nazwiska (panieńskiego).
A że przy okazji okazało się, że w gwarze poznańskiej hazaj = zając… Przypadek?
Niedawno odkryłam, że browar Szałpiw wprowadził na rynek piwo Hazaj, ale z internetowych opisów smakoszy domyślam się, że nie jest to piwo, które przypadłoby mi do gustu. Swoją opinię o piciu piwa wyraziłam w refrenie jednej z piosenek:
(…) Wrzuć na luz, jesteśmy na Mazurach!
Łap szklankę w dłoń i nie psuj piwa sokiem!(…)

Czy planuje Pani nauczyć się żeglarstwa, czy woli Pani tylko towarzyszyć mężowi?

Ponoć na naukę nigdy nie jest za późno. Ale czy można nauczyć się czucia wiatru i żagli? Czy to gdzieś siedzi w człowieku i czeka na sprzyjającą bryzę? Lubię swobodę przemieszczania się z miejsca na miejsce, jaką daje pływanie na łodzi. Pięć dni na rzekach, potem dwa tygodnie włóczenia się po jeziorach od Pisza do Węgorzewa na starej matulce Venusce. Super. Zwłaszcza noce, gdy pół metra nad głową deszcz stepuje po pokładzie. Komary umoczone i można spokojnie i leniwie drzemać w oczekiwaniu na słońce. Funkcja wyedukowanego balastu, którą spełniam rzetelnie i z zaangażowaniem całkowicie mnie satysfakcjonuje. Wiem „ co i dlaczego”, ale za sterem staję w ostateczności, czyli kiedy nie ma wiatru, albo płyniemy na silniku. Dzięki temu mam dużą swobodę w robieniu zdjęć podczas pływania. Aparat wisi tuż przy zejściówce, a trzymanie szota nie musi przeszkadzać w ”łapaniu chwili”. Później fotorelację z rejsu otrzymują wszyscy jego uczestnicy – a często pływamy w kilka łódek.

Prowadzi też Pani fotobloga, co sprawia Pani większą przyjemność, robienie zdjęć czy pisanie?

Jestem zwykłym amatorem fotografii. A moje przemyślenia z nią związane są następujące:
bawiąc się w fotografowanie mamy aż trzy razy okazję do przeżycia dreszczyku emocji:

  1. gdy łapiemy kadr – zaabsorbowani wypatrzonym tematem.
  2. gdy przeglądając zrobione zdjęcia, przekonujemy się, że coś udało się nadzwyczajnie, albo nawet lepiej.
  3. gdy ktoś widząc nasze fotki, zachwyci się albo zadziwi, tak jak my, robiąc zdjęcia.

I nawet, jeśli nie wypali punkt 3 czy 2, to zawsze zostanie w nas emocja z punktu 1.
A jeśli chodzi o pisanie piosenek – kiedy już wiem, o czym chcę pisać, muszę zdecydować – jak? Ten etap mogę chyba porównać do rozwiązywania krzyżówek, czy układania puzzli. Bo treść trzeba umościć w tworzącym się rytmie. A gdy idzie pod włos i robi się patowo – nadchodzi pora, by zmienić rytm.
Czasami wyznaczam sobie jakieś zadanie. Tak było w przypadku piosenki „Chmury, jakie są, każdy widzi”.
Postanowiłam napisać tekst, który pozwoliłby zapamiętać nazwy i cechy szczególne podstawowych rodzajów chmur. Dorzuciłam do tego ilustracje i proszę – jest ściąga na test z meteorologii.
Zdjęcia i pisanie uzupełniają się, przenikają wzajemnie.

Czy czuje się Pani spełnioną artystką?

Artystka – to słowo z innej bajki. Artyzm – to jest to, co przenika codzienną rzeczywistość, a co często przegapiamy – patrząc w inną stronę / patrząc i nie widząc / widząc i nie odczuwając wyjątkowości tego, co widzimy. A ja:
Jak inni znam takie poranki,
w mokrym kolorze spranego nieba,
gdy budzik walczy o moją duszę,
a ciało musi jeszcze podrzemać.
Animusz wolno wlewam do szklanki,
ostrożnie stawiam tuż obok chleba.
Liryka zdąży otworzyć oczy,
nim szara proza przestanie ziewać. (…)

Czy przeżyła Pani kiedykolwiek blokadę twórczą?

Nie mam terminów, piszę tylko wtedy, gdy mnie coś do tego nakłania, a nie przymusza. Kiedy czuję, że coś mi umyka, nie mogę znaleźć brakującego kawałka układanki – po prostu czekam. Wiem, że samo się odezwie
i wskoczy na właściwe miejsce.

Kto Panią wspiera w tworzeniu?

To, że odważyłam się prezentować swoje teksty poza kręgiem bliskich osób, zawdzięczam Romkowi Roczeniowi. Nie znałam go osobiście. Jako widz na koncertach odbierałam Romka, jako ciepłego, a zarazem charyzmatycznego człowieka. Przesłałam mu garść swoich tekstów z prośbą o opinię. Po jakimś czasie otrzymałam taką odpowiedź:
(…) Na początek ogromnie dziękuję za zaufanie i rolę tekstowego powiernika. To trudna rola, ale w tym wypadku przyjemna. Powiem krótko: To są fajne teksty. Ja tam znawcą nie jestem, nie będę się wymądrzał, ale mi się podobają. Jeżeli pani się zgodzi, spróbuję coś z tego zaśpiewać.(…)

To dodało mi śmiałości. Zaśpiewałam kilka piosenek podczas klubowego spotkania – a dalej już wiecie.
Pierwszymi recenzentami nowych tekstów są oczywiście członkowie rodziny. Muszę przyznać, że nie raz ich uwagi prowadziły do istotnych poprawek. Mam też bliskich przyjaciół, którzy otrzymują ode mnie wydruk każdej nowej piosenki (tylko ja mam drugi taki zestaw). To oni byli od zawsze przekonani, że moje teksty wyfruną w świat, i że to tylko kwestia czasu. Ich przekonanie było niezłomne i większe od moich wątpliwości. Za co jestem im wdzięczna.

Na koniec chciałam pozdrowić wszystkie żony mazurskich żeglarzy. Towarzyszki ich wypraw, które rozumieją, że:

Można pływać po jeziorach przez kolejne piękne lata,
choć łysieje nieco czoło oraz marszczy się facjata.
Zawsze będą na Mazurach jakieś miejsca do odkrycia,
jakieś szanty przy ognisku, jakieś piwo do wypicia…

a dla żeglarzy, których żony nie rozumieją:
A gdy żona ci oświadczy, że na wczasy jechać czas –
lepiej żebyś do tej próby musiał podejść tylko raz!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content